„Totalna katastrofa: Woodstock ’99”

2022-08-10

Fot. Materiały prasowe Netflix
Autor: Paweł Mączewski

Jedno z pierwszych ujęć dokumentu, który możecie obecnie zobaczyć na Netflix, pokazuje skalę zniszczeń, jakie pozostawił po sobie legendarny festiwal miłości i pokoju w 1999 roku. To przypomina krajobraz po bitwie. W filmie dowiadujemy się, jak do tego doszło.

Z perspektywy czasu tak tragiczny obrót sytuacji podczas 30. rocznicy oryginalnego Woodstocku w 1969 roku wydaje się dopełniać nastroje, jakie wtedy panowały w Stanach.

Zbliżał się koniec wieku, obawiano się pluskwy milenijnej. Ameryka próbowała otrząsnąć się z szoku po masakrze w Columbine High School. Romans Billa Clintona z Monicą Lewinski zachwiał w społeczeństwie obraz autorytetu władzy. A w puszczanym na ekranach „Fight Club” mówiono nam, że nie będziemy gwiazdami rocka ani kina, bo jesteśmy co najwyżej „roztańczonym pyłem tego świata”.

Słowem: wszyscy byli poddenerwowani, co wyrażała także wtedy ciężka muzyka, która przedarła się do mainstreamu.

No i przy tych okolicznościach pojawili się organizatorzy jednej z największych imprez w historii, by zamienić asfaltowe płyty dawnej bazy wojskowej Griffins Air Force Base w Rome w miejsce zabawy. Wszystko to oczywiście w duchu Woodst… a nie, sorry — wszystko to po to, by na tym zarobić.

Wjazd na imprezę kosztował podobno 150 dolarów. Na wejściu słyszało się o zakazie wnoszenia własnego jedzenia i picia, w tym wody (przy temperaturze blisko 40 stopni Celsjusza w słońcu). Na miejscu można było kupić butelkę za 4 dolary lub schłodzić przy spryskiwaczach, jeżeli wcześniej wystało się swoje w kolejce.

Brak cienia, braki w ochronie, braki w punktach sanitarnych (przelewające się gówno z przenośnych toalet, które część festiwalowiczów pomyliła z błotnymi kałużami i nieświadomie taplała się też w odchodach). Cięcia budżetowe, gdzie tylko się dało — byleby łatać festiwalowy budżet. Ten budżet miało łatać ok. 400 tys. festiwalowiczów.

Jeżeli szukacie przykładu, jak kapitalizm zniszczył ideę braterstwa i miłości, Woodstock 99. jest tego doskonałym przykładem.

No ale przecież była też muzyka. Potężne zespoły, które przeżywały wtedy swój prime. Korn, Limp Bizkit, Kid Rock, RATM — scenę zdominowali wściekli kolesie wykrzykujący w zebraną publiczność swoją złość. Pytanie, czy to korespondowało z pierwotną ideą miłości i pojednania? Podobno główni organizatorzy nie wiedzieli do końca, jaki przekaz wysyłają kapele, z których planują zrobić line-up wydarzenia.

Pewne było, że słuchający ich na żywo ludzie korespondowali z tym gniewem.

W dokumencie znajdziemy wypowiedzi osób, które pracowały przy feralnym festiwalu oraz ludzi, którzy przyjechali tam po prostu dobrze się zabawić. Obie te grupy wspominały po latach, że czuło się, jakby coś wisiało w powietrzu. A dokładnie niebezpieczeństwo.

Na niszczycielską demonstrację siły tłumu nie trzeba było długo czekać. Niejako zmotywowani słowami piosenki Freda Dursta z Limp Bizkit, że „są takie dni, że chce się po prostu coś rozwalić” — festiwalowicze koczujący wcześniej na asfaltowych patelniach, bajorze fekaliów i stosu śmieci (który sami stworzyli przez swoją ignorancję) postanowili zdemolować to miejsce. Częściowo im się udało.

Nie wszyscy zostali do ostatniego dnia Woodstocku 99. Część wolała wyjechać, ale na miejscu wciąż została ogromna ilość osób.

Tu jest jak we Władcy much” — powiedział do kamery młody mężczyzna, a na festiwalu wybuchły pożary w akompaniamencie muzyki Red Hot Chilli Peppers i ich covera Jimy’iego Hendrixa „Fire”.

Kto mógł przypuszczać, że rozdanie przez organizatorów tysięcy świeczek uczestnikom festiwalu skończy się podpaleniami. Na pewno nie organizatorzy. Ale było jeszcze gorzej.

Pojawiły się doniesienia napastowaniu seksualnym i gwałtach na kobietach, o czym dowiadywali się pracownicy festiwalu.

Przez cały okres trwania Woodstock 99. jego organizatorzy starali się marginalizować stale pojawiające się problemy.

Podobną postawę przedstawili w dokumencie „Totalna katastrofa: Woodstock ’99” — wychodząc jakby z założenia „hej, chcieliśmy dobrze”.

Jedna z osób komentujących to wydarzenie, kobieta biorąca udział w oryginalnej imprezie w 69. podsumowała z rozżaleniem w głosie, że te dzieciaki w 99. zapłaciły bardziej za „Woodstock experience”, a nie prawdziwą rzecz. Wynaturzenie pierwotnej idei i zastąpienie jej chęcią zysku organizatorów i gniewem tysięcy ludzi.

Prawdziwa rzecz była już częścią przeszłości wraz ze swoimi hippisowskimi ideałami, a dzieciaki w 1999 roku dostali po prostu produkt dostosowany do ówczesnych czasów. To pokazało, jak łatwo jest stracić kontrolę w tłumie i stać się częścią historii o jedynym z najgorszych festiwali ever.