Tom Hardy: Człowiek w masce

2020-06-15
Autor: Paweł Mączewski
Źródło zdjęcia: Sam/Flickr/CC BY 2.0: Tom Hardy at the London premiere of Tinker Tailor Soldier Spy. BFI South Bank, Tuesday 13th September 2011. 

Został Venomem, wcześniej złamał kręgosłup Batmanowi i przetrwał na post-apokaliptycznej pustyni wskrzeszając legendę Mad Maxa, wystąpił w nowych „Gwiezdnych wojnach” (tak jakby), a w latach 90. nagrał świetną płytę hip-hopową. Co jednak najważniejsze, Tom wydaje się naprawdę miłym kolesiem. 

W zeszłym tygodniu na platformę Netflix trafił film „Venom”, przedstawiający genezę jednego z najstraszliwszych przeciwników Spider-Mana: człekokształtnego czarnego gluta z kosmosu, który pożera głowy swoich przeciwników. Tak, dobrze to przeczytaliście. Warto w tym miejscu też dodać, że to film wszech miar męczący, który swoją estetyką przypomina wcześniejsze produkcje z udziałem superbohaterów Marvela, zanim odkryto przepis na widowiskowy i jednocześnie angażujący sposób przedstawienia przygód postaci z tych komiksów. Co więc ratuje ten seans? To oczywiście aktor grający tu główną rolę — Tom Hardy, którego talent i ekranowa charyzma jest w stanie uratować nawet sceny, gdzie prowadzi dialog z wygenerowanym komputerowo kosmicznym budyniem z zębami.

Co prawda ostatni film z jego udziałem (mający swoją premierę w połowie maja „Capone” — ukazujący ostatni rok z życia jednego z najsłynniejszych gangsterów w historii) zebrał solidne cięgi od krytyków, jak i od widzów (sam jeszcze nie miałem okazji zobaczyć), to nie da się ukryć, że sam Tom Hardy jest obecnie jednym z najciekawszych aktorów swojego pokolenia.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Tom Hardy (@tomhardy)

Poniższy tekst nie jest jednak zestawieniem wszystkich dat, nazw spektakli i filmów (na małym czy dużym ekranie oraz deskach teatrów), bo to możecie sobie sprawdzić na Wikipedii. To, co tu znajdziecie, to momenty warte uwagi i najlepsze role (jakie dla was wybrałem) w stosunkowo niedługiej karierze Toma Hardy’ego. 

Przede wszystkim czy wiecie o tym, że Tom Hardy był modelem? No dobra, mógł zostać modelem, po tym, jak w wieku 21 lat wygrał program w porannej telewizji „The Big Breakfast”. Chociaż jego ówczesna postura nie zdradzała, że kiedyś przyjdzie mu jeszcze złamać kręgosłup Batmana, to dało się wyczuć w nim pewną sztubacką zadziorność, kiedy współprowadzący program zapowiedział go tymi słowami: „Tom jest studentem Drama Centre London, jego aktorskim bohaterem jest Gary Oldman, chciałby napisać i wyreżyserować swój własny film krótkometrażowy, ubóstwia Eddiego Izzarda i nie cierpi piłki nożnej”.

Na co Tom po prostu podszedł i powiedział: „To prawda”. A potem wziął i wygrał. Był rok 1998. 

Można uznać, że w pewnym sensie był to telewizyjny debiut Toma… no chyba, że weźmiemy pod uwagę serial HBO, o którym może słyszeliście — „Kompania braci”. Wyprodukowana przez Stevena Spielberga i Toma Hanksa seria koncentrowała się na losach amerykańskich żołnierzy w czasie II wojny światowej walczących z nazistami w Europie. Hardy zagrał tam postać Johna Janoveca i wystąpił m.in. w zapadającej w pamięci scenie (spolier alert!) wyzwolenia obozu koncentracyjnego. To naprawdę mocna scena. 

Jeszcze w tym samym roku z frontu II wojny światowej trafił do strefy konfliktu na terenach Somalii w opartej na faktach historii „Helikopter w ogniu” Ridleya Scotta. To się dopiero nazywa debiut na dużym ekranie! Był rok 2001. 

W tym miejscu warto jeszcze na chwilę cofnąć się do 1999 roku, kiedy Tom Hardy nie był Tomem Hardym… tylko nazywał się Tommy No 1 i był raperem. To się wydarzyło! Razem z przyjacielem o ksywie Eddie Too Tall (tak naprawdę Edward Tracy, brytyjski scenarzysta i reżyser) nagrali wtedy wspólnie świetny mixtapie o nazwie „Falling on Your Arse in 1999”, na którym pojawiło się 19 utworów.

W podkładach kawałków znalazły się fragmenty ścieżek dźwiękowych do takich klasyków kina, jak:  „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”, „Ojciec chrzestny”, „Blade Runner”, „James Bond — Moonraker”, czy „Taksówkarz”. Mixtape zniknął na długie lata, by później trafić do sieci i zaskoczyć świat tym, jak to pięknie buja. A teraz mixtape trafia do tego tekstu, byście sami mogli się o tym przekonać. Nie dziękujcie. 

No dobrze, wracając jednak do tematu kina, to zanim przejdziemy do jednego z najlepszych filmów z Tomem Hardym (będącego jednocześnie jednym z moich ulubionych w ogóle), chciałbym jeszcze zwrócić waszą uwagę na krótkie nagranie, w którym zobaczycie bohatera naszego tekstu obok wspaniałego sir Patricka Stewarta. Obaj panowie spotkali się na planie „Star Trek: Nemesis” z 2002 roku. Chociaż produkcja zebrała sporo krytyki, Hardy wykorzystał swoją szansę, a w poniższym filmie możecie zobaczyć zestawione ze sobą sceny, które ukazały się w finalnej wersji z nagraniami próbnymi. Może stroje, scenografia i muzyka dodają klimatu finalnemu produktowi, ale  osobiście nie mogę pozbyć się wrażenia, że to właśnie te surowe sceny są bardziej intensywne. 

„Najgroźniejszy więzień Wielkiej Brytanii” — taki przydomek otrzymał Charles Bronson, czyli tak naprawdę Michael Gordon Preston, człowiek, o którym jeszcze w 2017 roku VICE pisał, że „atakował ludzi za pomocą kufli, słoików, trucizny, krawatów, butelek i praktycznie każdej częśćci swego ciała”. Był 2008 rok, kiedy Tom Hardy wcielił się w tę postać, kompletnie zmieniając swoje ciało (niektóre źródła podają, że do roli przytył nawet ok. 20 kg), spuszczając ze smyczy kryjącą się w nim do tej pory bestię. Efekt był olśniewający.

W rozmowie dla „Hollywood Reporter” przyznał, że woli grać złoczyńców, bo „są ciekawsi od bohaterów”. Takie podejście z pewnością pomogło mu przy tworzeniu kreacji Bane’a w „The Dark Knight Rises” — jednego z największych przeciwników Batmana, który jako pierwszy pokonał w pojedynku zamaskowanego herosa… i złamał mu kręgosłup. Nie wspominając o tym, że dał kinu jeden z najbardziej charakterystycznych sposobów mówienia, gdzie nawet jeśli nie wszystko dało się zrozumieć za pierwszym razem — to się czuło, że to nic miłego. 
 

Mógłbym się dalej rozpisywać na temat tego, jakim aktorskim wyzwaniem było zagranie w filmie „Legend” kompletnie różniących się charakterami i zachowaniem braci bliźniaków gangsterów, a gdybym chciał zacząć rozprawiać o tym, jak fantastycznie udało mu się wejść w rolę kultowej postaci Maxa Rockatansky’ego (no wiecie, Mad Maxa!), to musielibyście poświęcić temu artykułowi trzy lata na jego czytanie. Albo jak stworzył jedną z najbardziej złowieszczych i podłych kreacji w „Zjawie” — ale wtedy to byłoby już sześć lat. Nie. Zamiast tego chciałbym skierować waszą uwagę na film „The Drop” (polskie tłumaczenie „Brudny szmal”) z 2014 roku, gdy wystąpił u boku Jamesa Gandolfini (którego zapewne wszyscy kojarzycie chociażby z „Rodziny Soprano”). Niestety był to ostatni film w życiu Gandolfiniego. Warto więc go zobaczyć chociaż i z tego powodu, jeżeli jesteście fanami aktora. 

„The Drop” to kino gangsterskie, ale nie spodziewajcie się tu strzelanin, czy pościgów. Film pozwala wam powoli wsiąknąć w atmosferę półświatka, w którym jedna zła decyzja może decydować o życiu lub śmierci. Hardy gra tu natomiast barmana, człowieka sprawiającego wrażenie lekko zagubionego, powolnego, trawionego przez tajemnice i samotność. 

Jednak absolutny kunszt aktorski pokazał rok wcześniej, w filmie, który praktycznie w całości jest przedstawieniem jednego aktora — zgadnijcie jakiego. Bo żadne efekty specjalne pokazujące walki zamaskowanych herosów z komiksów, żadne pościgi, czy wybuchy w ostatecznym rozrachunku nie mogą się równać z przyjrzeniem się z bardzo bliska szalejącym w człowieku emocjom.

Wszystkie z wyżej wymienionych ról pokazują, że Hardy nie boi się wcielać w skomplikowane, często pokiereszowane w środku postaci. Nie stroni też od ról, które wymagają od niego zakrytej twarzy, czy to pod maską, czy za makijażem — w tym pierwszym przypadku przenosząc ciężar roli na ton głosu, ruch, gesty ciała; w tym drugim pozwalając Hardy’emu zostać fizycznie wchłoniętym przez własną kreację. 

A może po prostu czasem jest jednym ze szturmowców Najwyższego Porządku w nowym „Gwiezdnych wojnach” — a dokładniej w jednej z wyciętych scen „Ostatniego Jedi”. Jako ciekawostkę dodam, że obok niego w strojach szturmowców mieli stać następny tronu Wielkiej Brytanii książę William i książę Harry. Chociaż czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, skoro nie widać ich twarzy? Oceńcie sami. 

W tym miejscu można by się jeszcze rozpisać na temat tego, jakim przyjemnym kolesiem Tom wydaje się poza kamerami i całym tym Hollywood. Wspomnieć o tym, że przed laty, jeszcze jako młody koleś, był uzależniony od narkotyków, ale zawalczył o swoje życie i zwyciężył z nałogiem, że angażuje się w działalność charytatywną, że kocha zwierzęta i ma do siebie dystans — co pokazał przy okazji, gdy ktoś wygrzebał jego stare zdjęcia robione dla zgrywów i wrzucane na Myspace. 

„W Ameryce mówią, że czegoś takiego »należy się tego wstydzić«, ale ja się nie wstydzę — to ja w moim naturalnym siedlisku […]. Może i nie jestem Adonisem, ale lubię myśleć o sobie jak o Adonisie na tym zdjęciu” — skomentował później w mediach pytany fotografię, na której pręży się w samej bieliźnie i jeżeli to nie jest definicja chillu i dystansu do samego siebie, to nie wiem, co nią jest.

Gdybym miał jednak zdradzić wam jedną rzecz, która mnie autentycznie urzekła — abstrahując od tych wszystkich ról, gdzie pokazał klasę i talent — musiałbym się na chwilę cofnąć do kwietnia tego roku. Siedzieliśmy w domach na przymusowych lockdownach, staraliśmy się nie narażać siebie i innych, przestrzegaliśmy zasady noszenia maseczek, a celebryci odchodzili od zmysłów, nie mogąc skupić na sobie dotychczasowej atencji. Pamiętacie, jak znani aktorzy zgadali się ze sobą, by siedząc w swoich rezydencjach zaśpiewać nam — maluczkim — do kamerki „Imagine” Johna Lennona? Nie widziałem tam Toma Hardy’ego. Właściwie to przez ten cały czas nie widziałem, by próbował zwrócić na siebie niepotrzebną uwagę. Widziałem natomiast jego zdjęcie z zakupów, jak (zachowując standardy bezpieczeństwa) w maseczce na twarzy i rękawiczkach na dłoniach szedł ulicą z zakupów, trzymając dwa pory. Nie wiem, czy nucił sobie wtedy pod nosem „Imagine” Johna Lennona, ale w zalewie wszechobecnej hollywoodzkiej tandety i blichtru, Tom rzeczywiście pokazał, że „jesteśmy w tym wszystkim razem” — wyglądał jak zwykły koleś, taki ty i taki ja, po prostu człowiek w masce.