Tatuaże z ulic Mińska

2020-04-27

Pierwsze zdjęcie z tej serii powstało jeszcze w 2014 roku. Każde z nich pokazuje tatuaże osób, które zostały odepchnięte przez społeczeństwo lub same postanowiły żyć na jego marginesie. Rozmawiamy z Caroliną Poliakovą, autorką galerii tatuaży z ulic Mińska

Autor: Paweł Mączewski

 

Z Caroliną Poliakovą znam się już kilka lat, mieliśmy okazję współpracować ze sobą przy tworzeniu różnych artykułów, w tym o tatuażach polskich raperów — Carolina fotografowała wtedy dziaby Ten Typ Mesa (pozdrawiam cię Piotrek, miło wspominam rozmowę Typie). Sam też miałem okazję napisać kiedyś spory tekst o tatuażach radzieckiej recydywy — ich symbolice i znaczeniu w świecie za kratami. Kiedy więc zobaczyłem zdjęcia Caroliny na jej profilu na Instgramie, przedstawiające liczne tatuaże pokrywające nagie męskie torsy strudzonych ciał, postanowiłem dowiedzieć się nieco więcej o tej niezwykłej galerii. Na szczęście Carolina zgodziła się opowiedzieć mi o tatuażach ludzi, których przez ostatnie lata poznawała na ulicach Mińska.

Autorką wszystkich zdjęć jest Carolina Poliakova, która zgodziła się udostępnić je na potrzeby naszej rozmowy. Więcej jej prac znajdziecie na jej profilu na Instagramie

 

Paweł Mączewski, Radio Kampus: Czym się teraz zajmujesz, mieszkasz teraz w Mińsku?
Carolina Poliakova: Mieszkałam w Mińsku przez 7 lat, przyjechałam tu z małego miasta o nazwie Lida, położonego na zachodzi Białorusi. Moją pasją jest fotografia, tworzenie wideo i sztuka. I tym się właśnie zajmuję na co dzień: eksperymentuję z obrazami, robię zdjęcia, reżyseruję wideoklipy muzyczne, filmy reklamowe i na media społecznościowe. Skupiam się na życiu miejskim, muzyce i kulturze.

 

Kiedy i gdzie zrobiono te zdjęcia i kim są uwiecznieni na nich ludzie?
Widzę, jak społeczeństwo piętnuje zmarginalizowane i bezdomne osoby, czy takie, które wyszły z więzienia. Od dzieciństwa przestrzegano nas, by unikać rozmów z takimi ludźmi, a co jest zakazane, tym ciekawym się staje. Wiem, że rozmowa z nimi to najmniejsza rzecz, jaką mogę się z nimi podzielić, więc w większości przypadków jestem otwarta i pełna ciekawości. Może to zainteresowanie jest wypisane na mojej twarzy lub jest we mnie zakodowane, bo działa jak magnes i wzbudza u ludzi zaufanie. 

Te zdjęcia powstały w Mińsku w okresie od 2014 do 2019 roku. Właściwie to nie pamiętam wszystkich nazwisk bohaterów fotografii i może nawet nie powinnam ich pamiętać. W końcu jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi, którzy poświęcili sobie chwilę czasu na rozmowę, chwilę radości w gającym życiu miasta. 

Skąd wziął się u ciebie pomysł na taką serię?
Seria zaczęła powstawać z czasem, na początku nie myślałam o tym, jak o konkretnym projekcie. Kiedy spotykam te osoby na ulicy, mam potrzebę z nimi porozmawiać, zapytać, czym się teraz zajmują, jak się czują. Chcę pośmiać się z nich żartów i zapytać o ich tatuaże. Bo jeśli zobaczę chociaż jeden z nich, to może być znak, że jest ich więcej i skrywają jakąś dłuższą historię. Czasem czuję, jakby kierowała mną jakaś pasja, czy obsesja, by chcieli ze mną porozmawiać i pokazać mi swoje ciało na środku ulicy. W pewnym sensie to mnie nakręca. 

 

Na początku byłam nieśmiała i pomagali mi przyjaciele, ale później zrozumiałam sposób komunikowania się —  tej delikatnej przepychanki słownej, która po chwili przestawia się w coś w klimacie długotrwałej przyjaźni. Lubię taki typ zachowania: to są „źli chłopcy” ze swoimi wybitnymi zasadami. Oni muszą pokazywać sprzeciw, że są twardzielami, są pełni humoru, są romantyczni i zawsze traktują kobietę lub inną osobę, która się nimi zainteresowała z szacunkiem. Zdaję sobie z tego sprawę, że ich tatuaże opowiadają inną historię, mówią o nich jak o złodziejach i chuliganach, ale ja jakoś czuję się bezpiecznie. 

Jak udało ci się uzyskać ich zgodę na robienie zdjęć? Czy ci ludzie opowiadali ci też swoje historie?
To zawsze jest dość ekstremalne i jednocześnie zabawne uczucie, tak wskoczyć czyjeś życie z pytaniem, by pokazał mi swoje tatuaże. Wielokrotnie mi odmawiano. Szanuję to. W Mińsku była księgarnia „Młodość" (po białorusku „Maladosc”). Mieszkałam niedaleko tego miejsca i zastanawiałam się, kogo mogłabym sfotografować w tej okolicy. Pewnego dnia, kiedy kręciłam się tam ze znajomym i chcieliśmy zrobić sobie zdjęcia, podeszło do nas dwóch mężczyzn i poprosiło „zrób zdjęcia nam, nam zrób”. Jeden z nich — miał na imię Valera — zdjął koszulę i pokazał mi swoje tatuaże. Zdradził mi, że większość z nich zrobił sobie sam podczas pobytu w więzieniu (z wyjątkiem pleców). Dodał wtedy, że ja nigdy nie mogłabym sobie sprawić takiego wzoru nawet w najmodniejszym salonie tatuaży w Mińsku. Pokreślił, jak wyjątkowe są jego wzory. To prawda. Potem poprosili nas o pieniądze za zdjęcia i się zniknęli. Spotkałam go jeszcze jakiś czas później, nie pamiętał mnie, ale tym razem zgodził się zdjąć też spodnie.


Innym razem kupiłam tanie wino dla mężczyzny, którego poznałem na ulicy. Spędził około 18 lat w więzieniu, o czym świadczyła liczba wytatuowanych kopuł na jego plecach. Jego przygoda z tatuażami zaczęła się jednak o wiele wcześniej, gdy przy użyciu zardzewiałego gwoździa wydziabał sobie na dłoni imię swojej ukochanej — Galya. Inny wzór na jego ramieniu mówił, że są na świecie trzy „rzeczy, które nas zabijają”: kobiety, pistolety, zabawa. 

Byłam też oczarowana sposobem zachowania i wyglądem mężczyzny, którego poznałam latem w sklepie. Boże, był jak z tej piosenki Lany Del Rey „Blue Jeans”. Prosił ludzi o trochę pieniędzy. Podeszłam wtedy do niego, powiedziałam, że jest bardzo przystojny i chciałbym zrobić mu kilka zdjęć. Zgodził się. Nie był nieśmiały, ale powiedział, że pokaże je szybko, bo policja często się nim interesuje, a on nie ma czasu z nimi rozmawiać. Zapytał mnie, czy mam jakieś pieniądze. Przyznał szczerze, że chciałby za nie kupić alkohol w pobliskiej aptece. Później próbowałam go jeszcze spotkać w tej okolicy, ale mi się to nie udało. 

Mężczyznę o imieniu Rustam poznałam podczas pracy z ekipą filmową na mieście. Zobaczyłam na jego ręce tatuaż z napisem „Boss”, co oznaczało, że był sądzony jeszcze za czasów Związku Radzieckiego. Powiedział mi, że ma ich więcej. Postanowiłam, że muszę je uwiecznić na filmie, ale tak, by nie było widać jego twarzy. Zdradził mi, że ilekroć wracał do więzienia, robił to dla awantur, ale że teraz wypadł już z gry i ma nawet niedokończonego smoka na plecach, bo nie chce już wracać za kratki. Zauważyłam też, że miał też tatuaż z napisem „jeśli chcesz krwi, to możesz ssać k***a” z blizną obok. Wytłumaczył, że tortury były czymś powszechnym w sowieckich więzieniach, więc pewnego razu postanowił to skończyć i się pociął, ale w porę przewieziono go do szpitala. Wzięłam jego numer i wysłałam mu jego zdjęcia na messengerze, ale minął już rok, a on ich wciąż nie odczytał wiadomości. Może to tłumaczy inny tatuaż na jego ciele, który mówił: „Ten, kto idzie do piekła, nie potrzebuje towarzyszy”.

Czy poznałaś lepiej historię tych tatuaży? 
Sowieckie tatuaże kryminalne są interesujące dzięki wielu ich znaczeniom i symbolice, czytelnej dla więziennego życia i kultury. Za każdym wzorem kryje się własna historia, pozycja danej osoby w hierarchii, forma protestu wobec władzy. Dlatego istnieją konkretne sposoby ukazywania np. kotów, wilków, diabła, czy Matki Boskiej — jakich nie spotkamy nigdzie indziej. 

 

Czy kiedykolwiek spotkałaś później którąś z tych osób, wiesz co się teraz z nimi dzieje?
Ostatnio widziałam zrujnowany dom jednej z osób na moich zdjęciach. Czasem aktywiści z Food not Bombs oznaczają kogoś z moich fotografii, że u nich gościł. Właściwie to jestem bardzo wdzięczna takim inicjatywom, jak wspomniane FnB za to, że tu działają i pomagają ludziom. Bo ci ludzie są napiętnowani za wcześniejsze pobyty w więzieniach i czasem nie jest łatwo wrócić do społeczeństwa. Bywa i tak, że poprzez swoje światopoglądy odmawiają pracy i nie potrafiąc zaznać zbyt wiele wolności, wracają do świata, który jest im lepiej znany.