RETRO-SEKCJA #9: Gremliny podobno istniały naprawdę. Oto ich historia
2022-05-25
Autor: Paweł Mączewski
Fot. Flickr/dackelprincess
Zanim większość świata straciła rozum na punkcie Baby Yody wszyscy kochali włochatego Gizmo (co pokazuje, że niezależnie od różnicy pokoleń ludzie wciąż mają słabość do małych, uszatych stworków z dużymi uszami).
Gizmo to przedstawiciel rzadkiej rasy Mogwai, które mogą stać się najlepszymi kompanamiczłowieka, pod warunkiem, że będzie się przestrzegać trzech bardzo ważnych zasad.
Mogwai nie cierpi światła, szczególnie słonecznego, którego promienie mogą go zabić; Mogwai niemoże mieć kontaktu z wodą, bo to poskutkuje niekontrolowanym i dość problematycznym przyrostem naturalnym; w żadnym wypadku Mogwai nie może być karmiony po północy, nigdy, bo to może doprowadzić do wielu niebezpieczeństw… dla człowieka.
Tak jak mogliśmy to zobaczyć w filmie z 1983 roku pt. „Gremliny rozrabiają” (co przypomina też, że kupowanie zwierząt jako „prezent” nie jest dobrym pomysłem).
Chris Columbus był 20-latkiem, gdy napisał scenariusz do „Gremilinów”. Pierwsza wersja historii była mrocznym horrorem, która zdecydowanie dostałby kategorię „R” (Restricted — osoby poniżej 17. roku życia mogą oglądać film jedynie z rodzicem lub pełnoletnim opiekunem.).
Po latach wspominał, że w tamtym czasie mieszkał w mieszkaniu, w którym zalęgły się myszy i kiedy wielokrotnie się budził, któraś z nich po nim łaziła. „Ciężko było mi wtedy wyobrazić sobie coś straszniejszego, niż mały włochate stworzenia” — mówił w wywiadzie.
Kolejną inspiracją, przy pisaniu fabuły okazały się słowa jego ojca, który zwykł marudzić na „Gremliny”, ilekroć coś przestawało działać w jego aucie i musiał znowu go naprawiać (o historycznym kontekście tych stworzeń przeczytacie poniżej).
Szukając nazwy dla wymyślonego przez siebie włochatego stworka zajrzał do słownika chińsko-angielskiego (Columbus jako student często chodził do chińskich dzielnic, bo serwowano tam niedrogie posiłki, a jego fascynowały te wszystkie małe i tajemnicze sklepiki).
Tam znalazł słowo „Mowgli”. W języku chińskim oznacza ono „Diabeł”.
Wysłał swój draft do 40-50 producentów i wszyscy go odrzucili. Po czterech tygodniach do młodego scenarzysty zadzwonił Steven Spielberg, który razem ze wspólniki dokładał starań, by rozhulać nowo powstałe Amblin Entertainment.
Spielberg chciał kupić scenariusz pod warunkiem, że nieco złagodzi jego mroczny ton, kładąc większy nacisk na kino familijne. Film zaczęto kręcić na wiosnę i w lato w gorącym Los Angeles, a cała historia miała dziać się w Boże Narodzenie. Czego nie rozumiecie?
Chociaż obraz był dedykowany dla całych rodzin, nie brakowało w nim scen, które mogły przerazić niejedno dziecko. W filmie można było zobaczyć, jak obślizgłe i niebezpieczne potworki dręczą mężczyznę w stroju Św. Mikołaja, albo jak jeden z nich zostaje zmielony w mikserze, drugi wybucha w mikrofali, a odcięta głowa trzeciego trafia do kominka.
Warto więc dodać, że to właśnie „Gremliny rozrabiają” oraz film, który trafił do kin w tym samym czasie „Indiana Jones i Świątynia zagłady” (jestem pewien, że oba z przysporzyły nocnych koszmarów wielu dzisiejszym 30-latkom) przyczyniły się do stworzenia kategorii wiekowej „PG-13”.
Kontekst historyczny — koszmar lotników w czasie wojny
„Gremliny rozrabiają” były ciekawą alegorią dualizmu osobowości, gdzie dobrej stronie zawsze towarzyszy też ta zła i niegodziwa odsłona. Co jednak równie ważne: film świetnie korespondował z autentycznym folklorem, zapożyczając legendę o małych, psotnych stworkach do mainstreamowej popkultury.
Możecie bowiem o tym nie wiedzieć, ale wcześniej naprawdę wierzono w istnienie Gremlinów, które swego czasu upatrzyły sobie latające maszyny wojskowych sił amerykańskich i RAF-u (Królewskie Siły Powietrzne).
Jak podaje serwis „Historynet” pierwszą wzmiankę o tych tajemniczych stworzeniach opublikowano w piśmie „The Spectator” zaraz po I wojnie światowej. „Królewska Marynarska Służba Powietrzna w 1917 roku i nowo utworzone Królewskie Siły Powietrzne w 1918 roku wykryły istnienie hordy tajemniczych i złośliwych duchów, których celem w życiu było spowodowanie jak największej liczby niewytłumaczalnych wypadków, jakie w tamtych czasach, tak jak i teraz, utrudniają życie lotnika” — miała brzmieć treść artykułu.
Lotnicy RAF-u stacjonujący w latach 20. na Bliskim Wschodzie i w Indiach mieli uskarżać się na dziwne stworzenia, przez które w samolotach ginęły rzeczy, z niewyjaśnionych powodów dochodziło do usterek, nieraz tracono łączność, a silniki przestawał działać.
Żołnierze sporządzali raporty o kontaktach z tymi istotami, a naoczni świadkowie mieli donosić, że są to nietoperzowe, długonose stwory jaskrawych kolorach.
Słowa „Gremlin” po raz pierwszy użyto w publikacji pisma „Aeroplane" na Malcie w kwietniu 1929 roku. Robert O. Harder, nawigator-bombardier B-52 podczas wojny w Wietnamie oraz autor tekstu „Gremlins: A Pilot's Worst Nightmare” postarał się przybliżyć nieco etymologię słowa „Gremlin”. „W irlandzkim gaelickim »gruaimin« może oznaczać »małego, źle usposobionego gościa«. Niemieckie »gramlein« można tłumaczyć jako »mały smutek«” — zwracał uwagę.
Zgłoszenia o obecności Gremlinów podczas wykonywanych misji nasiliły się podczas II wojny światowej, gdzie na małe tajemnicze stworzenia zaczęli uskarżać się amerykańscy piloci. Do tego stopnia, że wojsko zaczęło udostępniać plakaty ostrzegawcze przed Gremlinami.
Fot. Why Help Gremlins. Źródło: NARA. National Archives and Records Administration.
Fot. Gremlins think it's fun to hurt you. Use care always. Back up our battleskies. NARA. National Archives and Records Administration.
W tym okresie Gremliny zaczęły po raz pierwszy przedzierać się do świadomości zwykłych obywateli. W 1943 roku powstała o nich pierwsza książka dla dzieci (autorstwa Roalda Dahla), którą przez chwilę chciało nawet zekranizować studio Walt Disney (do produkcji nigdy nie doszło). W tym samym roku Gremlina spotkał też sam Królik Bugs.
Po wojnie temat tych stworzeń powrócił dopiero w latach 60. za sprawą odcinka „Nightmare at 20,000 Feet” kultowego serialu „The Twilight Zone” (Strefa mroku). Historia przedstawiała dramat mężczyzny (w tej roli znany z serialu Star Trek William Shatner) na pokładzie samolotu pasażerskiego, który pomimo nocy i szalejącej burzy za oknem jako jedyny na pokładzie dostrzega dziwną postać na skrzydle samolotu, próbującą doprowadzić do katastrofy maszyny.
Warto w tym miejscu dodać, że ta historia została nakręcona ponownie w 1983 roku w pełnometrażowej wersji serialu „Twilight Zone: The Movie” (stwór nie przypominał znanych już Gremlinów, był o wiele straszniejszy).
Przy produkcji filmu był zaangażowany był też Steven Spielberg, a w jego trakcie kręcenia życie straciły dwie osoby — aktor Vic Morrow i dwoje dzieci statystów.
Trójka występowała w innym segmencie filmu — całość była podzielona na kilka odrębnych historyjek — i została poćwiartowana na kawałki przez śmigło helikoptera, nad którym stracono na chwilę kontrolę.
Nie ma oczywiście żadnych wątpliwości, że był to po prostu nieszczęśliwy wypadek. Tak jak podobnie należy też traktować — jako wypadki — wszystkie te historie z frontu sprzed lat, gdzie nadprzyrodzonymi zjawiskami starano się wytłumaczyć ludzki błąd, niekompetencje lub losowe przypadki. Takie są fakty.
Nie można jednak odmówić filmowi „Gremliny rozrabiają”, że swego czasu z pewnością zasiał ziarno niepewności w sercu niejednego młodocianego widza, pytającego samego siebie: „A co jeśli…”.
Wszakże obraz kończył się słowami: „Jeśli klimatyzacja przestanie działać, pralka wybuchnie lub magnetowid się zepsuje, zanim wezwiesz serwisanta, włącz wszystkie światła, sprawdź wszystkie szafy i szafki. Zajrzyj pod wszystkie łóżka, bo nigdy nic nie wiadomo. W twoim domu może być Gremlin”.