RETRO-SEKCJA #6: Co się stało z Rambo?
2020-09-14
Autor tekstu, ilustracji i zdjęć: Paweł Mączewski
Uwaga: tekst zawiera spoilery i zdradza szczegóły dotyczące całej serii.
Za chwilkę stuknie pierwsza rocznica „Rambo: Ostatniej krwi” (premiera była 18 września 2019), filmu wręcz zmiażdżonego przez krytyków i pomimo upływu czasu wciąż utrzymującego wysokie noty wśród publiczności na stronie Rotten Tomatoes (82 procent). Chociaż to miała być ostatnia misja najsłynniejszego żołnierza (ej, chyba wszyscy znają Rambo) i weterana z Wietnamu kina akcji, Sylvester Stallone zdradził już jakiś czas po premierze w jednym ze swoich InstaStories, co później wydarzyło się z postacią, w którą wcielał się aż pięciokrotnie przez ostatnie 37 lat. Ile? Zgadza się, aż tyle! W tym miejscu wypada zapytać: co, ale dlaczego? Dlaczego Stallone postanowił przetrzeć z kurzu tego umęczonego wojownika z opaską na czole i wrócić do serii najpierw w 2008 roku, a potem w 2019? A jak już przy tym jesteśmy, poznajcie historię, jak przez te wszystkie lata zmienił się John Rambo.
Zacznijmy od zadanego wcześniej pytania: dlaczego dostaliśmy kolejne części Rambo już w latach 2000+ (ryan_reynolds_but_why.gif)? Powody są trzy, z którymi oczywiście możecie się nie zgodzić, wtedy stoczymy kulturalną batalię na argumenty pod tekstem w sekcji komentarzy. A nasza bitwa będzie legendarna.
Powód pierwszy: Sylvester Stallone jest bardzo przywiązany do dwóch postaci, którym poświęcił w swojej karierze najwięcej ekranowego czasu: Rocky i Rambo. Natomiast, gdy Stallone z powodzeniem powrócił do historii pierwszego z nich swoim „Rocky Balboa” z 2006 roku, by później na nowo zdefiniować tę postać jako trenera / mentora ringu w dopiero co powstającej serii „Creed” (na razie są dwie części, ale wszyscy wiemy, że na tym się raczej nie skończy) — zrozumiałym ruchem było sięgnięcie też po Rambo.
Drugi powód: Rambo jest praktycznie nieśmiertelny, a naboje w jego karabinach nigdy się nie kończą (a nawet jeśli, to zaraz gdzieś w pobliżu leży porzucona giwera gotowa do użytku, jak w jakiejś gierce FPP). Coś takiego znacznie ułatwia wrzucenie naszego bohatera w kolejne bagno, gdzie będzie punktowo naprawiać świat, stając się jednoosobową siłą sprawczą w walce o jutro bez drani, którzy nawinęli się mu się pod umięśnione łapska. A wszystko to w imię zasady: porozmawiajmy o ważnych sprawach, ale pamiętajmy, że przemoc to też rozrywka. Brzmi trochę niedorzecznie, prawda?
Powód trzeci: wciąż żyjąca fan-baza z dostępem do pieniędzy.
Trzeba jednak pamiętać, że na początku historia tej postaci naprawdę poruszała ważne sprawy, jak chociażby cierpienie ludzi powracających z frontu, niepotrafiących odnaleźć się w nowej rzeczywistości, która też ich nie chciała. „Pierwsza krew” była wręcz anty-wojennym manifestem, a sam Rambo nie był wcale nieśmiertelny. Właściwie to ginął na końcu „Pierwszej krwi” — ale to było oczywiście w książce, na której podstawie później nakręcono film ze Stallone’em.
Rambo: zespół stresu pourazowego (PTSD)
David Morrell „Rambo: Pierwsza krew”. Wydawnictwo „Śląsk”, Katowice 1990 rok. Opracowanie graficzne: Marek Piwko.
David Morrell zaczął pisać „Pierwszą krew” w 1968 roku. Cztery lata później książka ukazała się na rynku. Zanim przeniesiono tę historię na duży ekran, minęło 10 lat (chociaż prawa do jej ekranizacji sprzedano znacznie wcześniej). Podobno powstało aż kilkanaście wersji scenariusza, a na pewnym etapie do roli cierpiącego na PTSD amerykańskiego weterana z Wietnamu brano pod uwagę nawet Clinta Eastwooda. Ostatecznie padło na Sylvestra. Poniżej możecie zobaczyć zwiastun filmu „First Blood”, który zaczął to wszystko.
Jeżeli nie widzieliście nigdy tego filmu, ale znacie „renomę” marki „Rambo” — czyli jednoosobowa armia i ścielący się gęsto trup przeciwników — to tutaj nasz bohater jest początkowo walczącym o życie zbiegiem, by później wziąć odwet na szeryfie, który niesłusznie go aresztował. Postać grana przez Stallone’a wciąż przeżywa flashbacki z wojny, widzi na jawie sceny tortur, których doświadczył z rąk Wietnamczyków, gdy został schwytany. Egzystuje w dwóch światach jednocześnie — tym rzeczywistym i tym pełnym strasznych obrazów w jego głowie. Kiedy pogrążony w żałobie Rambo, który właśnie dowiedział się o śmierci jego ostatniego przyjaciela z wojny przybywa do sennego miasteczka Hope i chce w nim jedynie zjeść ciepły posiłek, nim dalej wyruszy w drogę — zostaje przepędzony przez lokalną władzę w postaci szeryfa, oskarżony o włóczęgostwo, a ostatecznie aresztowany (co ciągnie za sobą tragiczne konsekwencje). Poniżej scena z pirackiego wydania filmu, wyłapana przez VHS Hell, gdzie tłumaczenie wciąż baw — pomimo upływu lat.
Przypomnijcie sobie teraz, jak witano żołnierzy wracających z II wojny światowej — jak bohaterów. Wojny w Wietnamie nikt nie chciał pamiętać, tak samo, jak tych, którzy w niej walczyli — często wbrew własnej woli, a tylko dlatego, że zostali zaciągnięci do wojska.
Filmowy odpowiednik książkowego pierwowzoru różni się przede wszystkim tym, że w filmie Rambo nie pozbawia nikogo życia, przynajmniej celowo (tzn. w jednej ze scen rzuca kamieniem w unoszący się nad nim helikopter, przez co pilot traci panowanie nad maszyną i jeden z policjantów spada w przepaść). W książce Rambo zabija. Sam też ostatecznie też traci życie z rąk pułkownika Trautmana, człowieka, który go wyszkolił. Wytresowane zwierzę, które wpadło w szał i spuściło się ze smyczy, trzeba uśpić. Nakręcono nawet tę scenę, ale po reakcjach publiczności na testowych pokazach zmieniono zakończenie. Chcecie zobaczyć scenę śmierci Rambo? No pewnie!
ako ciekawostkę dodam, że w książce Rambo nie ma imienia — to po prostu Rambo, a czemu tak? Bo główny bohater musi się jakoś nazywać, a David Morrell bardzo lubił ten gatunek jabłek. Serio.
„To, co ty nazywasz piekłem, on nazywa domem”.
Film „Rambo: Pierwsza krew” zarobił na całym świecie ponad 125 milionów dolarów przy budżecie 15 milionów. W Hollywood jest słowo na takie sytuacje: sequel. W kontynuacji „Rambo: Pierwsza krew — część druga” (jak to w ogóle brzmi?) twórcy postanowili zmienić umęczonego weterana z pierwszej części w pełnokrwistego bohatera kina akcji, wysyłając go do Wietnamu, by tam uratował wciąż przetrzymywanych po wojnie amerykańskich żołnierzy. Jeżeli w „Pierwszej krwi” Rambo rzucił kamieniem w helikopter przez co życie stracił zastępca szeryfa, ta tutaj Rambo sam już pilotuje śmigłowiec… i wysadza w powietrze cały obóz wroga. Aha, no i ma jeszcze łuk z wybuchającymi strzałami — nimi też wysadza rzeczy, także ludzi. Polecam uwadze polski zwiastun tego filmu, w którym jest tyle cringe’u, że mógł powstać tylko w latach 80.
Pierwszy draft scenariusza napisał James Cameron, który rok później udowodnił swoim „Obcy - decydujące starcie”, że jest niezły w tworzeniu większych i głośniejszych sequeli (tak więc kiedy nasi praprawnuki doczekają premiery „Avatar 2”, to będzie zapewne uczta).
Antywojenny przekaz oryginału szybko zagłuszyły eksplozje i wystrzały z karabinów kontynuacji, która stała się wypadkową militarnych fantazji Stanów Zjednoczonych. Część druga kładła silny akcent na patriotyzm, kochanie swojej ojczyzny ponad własne życie, ale jednocześnie była antyestablishmentowa. Rambo nie ma już flashbacków z traumatycznej przeszłości, ale może to dlatego, że „to, co większość z nas nazywa piekłem, on nazywa domem” (hasło promocyjne filmu). A więc jest u siebie.
Nasz bohater zostaje zdradzony przez przełożonych, którzy postanawiają odwrócić się od swoich żołnierzy pozostawionych za linią wroga. Ale nie z Rambo te numery. W drugim filmie Rambo pozbawia życia 75 osób — czyli więcej niż przez swoją całą służbę podczas wojny, w której zabił 59 ludzi. Takie ilości trupów robią wrażenie, nic więc dziwnego, że na bazie tego obrazu powstał serial animowany dla dzieci. Oczywiście tutaj nikt nie tracił życia, przynajmniej na ekranie.
Powstała też seria ilustrowanych książeczek dla dzieci oraz zabawki, które miały stać się konkurencją dla G.I. Joe (więcej o nich przeczytacie w moim tekście „WTFIGURKI: ZABAWKI DLA DZIECI Z BRUTALNYCH FILMÓW DLA DOROSŁYCH”).
„Little Owl Superstars przedstawiają ulubione przez dzieci postacie z telewizji i świata zabawek w ekscytujących, łatwych do czytania historiach. Każdy moment jest dobry na czytanie zilustrowanych w pełnym kolorze Superstars!” — taka informacja widnieje na tylnej okładce małej książeczki zatytułowanej „Rambo - Sea of Flames".
Trzecia część serii przenosi naszego bohatera do Afganistanu, gdzie staje u boku Mudżahedinów walczących z Rosjanami, by uratować swojego przyjaciela z rąk nieprzyjaciół i najlepsze w tym wszystkim to plakat i muzyka skomponowana przez Jerry’ego Goldsmitha. Rambo zabija tu jeszcze więcej osób niż w poprzedniej części (115 osób) i wysadza w powietrze tyle rzeczy, że obraz trafił w 1990 roku do Księgi rekordów Guinnessa jako „Najbrutalniejszy film”. No gratulacje.
Chociaż ostatecznie produkcja na siebie zarobiła (w 1988 roku wyszły nawet dwie komiksowe adaptacje), całość okazała się fabularną mielizną i niewypałem nawet na poziomie „przesłania”. „Rambo 3” miał przedstawiać nierówną walkę naszego bohatera u boku Mudżahedinów z radzieckim okupantem, ale premiera filmu miała miejsce 10 dni po tym, jak Michaił Gorbaczow ogłosił wycofanie wojsk z Afganistanu. No ale pomijając ten drobny szczegół, widz mógł podziwiać scenę, w której Rambo walcząc z radzieckim śmigłowcem bojowym Mi-24, kieruje w pojedynkę czołgiem, strzela z karabinu, strzela z działa czołu, by ostatecznie staranować ten śmigłowiec w czołowym zderzeniu. To był ostatni film o Rambo na długie lata.
„Tego nie da się tak po prostu wyłączyć!”
Powyższy cytat pochodzi ze sceny pierwszego filmu, w której Rambo po raz pierwszy wyznaje to, jak naprawdę się czuje, że jego gniewu, rozgoryczenia i obrazów z frontu nie da się tak po prostu wyłączyć. To na tej traumie ostatecznie będzie jechać do końca swoich dni, o czym przekonał nas Sylvester Stallone wracając do tej postaci. „John Rambo” — bo tak się nazywała czwarta część z 2008 roku — była idealnym zakończeniem tułaczki tego herosa kina akcji. Jako tło fabuły posłużyła prawdziwa tragedia w Birmie spowodowana krwawą dyktaturą. Zmianie uległ charakter bohatera, który stracił wiarę w ludzkość i postanowił zaszyć się w dżungli. Poproszony o pomoc przez grupę ludzi starających się nieść pomoc lokalnej społeczności, w końcu przystał na tę prośbę, by później osobiście zaangażować się w ich ratowanie, gdy przyszła taka potrzeba. Natomiast z nieco rozszerzonej edycji filmu mogliśmy dowiedzieć się, w jaki sposób na świat patrzy John Rambo. Jest to przygnębiający obraz.
Na tym filmie jednak się nie skończyło. Jak wspomniałem na początku za kilka dni minie rok od ostatniej części przygód Rambo, która znacząco różni się od swoich poprzedników i jest wypadkową takich produkcji, jak „Logan”, „Uprowadzona” i „Kevin sam w domu”. Całość jest już rasowym kinem klasy B, chociaż fani serii dali „Rambo: Ostatnia krew” wysokie noty na Rotten Tomatoes. Gdzieś słyszałem porównanie serii o Rambo z cyklem filmów „Życzenie śmierci”, gdzie na samym początku jeszcze o coś chodziło, był jakiś przekaz — później jednak pozostała już tylko przemoc. Brutalna przemoc.
Sylvester Stallone, który był współscenarzystą tego filmu, zafundował swojemu bohaterowie gorzki koniec, na nowo otwierając jego rany, tak by nie mógł zaznać spokoju. Zapytany na swoim Instagramie, co dalej stało się z Rambo, odpowiedział: ciężko ranny zbiegł do indiańskiego rezerwatu, gdzie go opatrzono, by mógł wrócić do sił. Rambo w rezerwacie? Przecież to brzmi, jak setup do kolejnej historii, w której Rambo musi stawić czoła nieuczciwym developerom, chcącym wybudować na terenie rezerwatu kasyno. Mógłby też roztrzaskać kilka rządowych głów, gdyby przez ziemie rezerwatu chciano przepuścić rurociąg. Osobiście myślę jednak, że najlepiej byłoby już zostawić Johna Rambo w spokoju. Wojna odebrała mu spokój ducha, zwyrodnialcy odebrali mu życie pasierbicy. Jedyne co mu zostało to pamięć o bliskich, których już nie ma oraz zabójcze umiejętności, którymi pozbawił — jak podają oficjalne statystyki — ponad pół tysiąca ludzi. Sporo zważając na fakt, że pierwsza z odsłon jego losów miała być antywojennym manifestem.
Na początku obiecałem wam Rambo w mangowej wersji. Tak się składa, że taką ilustrację wrzucił niedawno sam Stallone na swój Instagram, by promować swój film. Cóż, oto i wspomniana ilustracja, ale ostrzegam: ten obrazek zapada w pamięć tak jak filmy o Rambo, jednym z najsłynniejszych bohaterów kina akcji.