Powrót do teraźniejszości. Co z filmowych światów pokryło się z rzeczywistością

2020-04-08

Tekst: Paweł Mączewski. Źródło zdjęcia: Lenny welvaert/Flickr

Hej, czy ktoś może widział, gdzie zaparkowałem swoją latającą deskę? A nie, czekaj…

A pamiętacie, jak w 2014 roku spora część internetu (i mam tu na myśli, że naprawdę SPORA) uwierzyła, że w końcu udało się stworzyć pierwszą działającą latającą deskę (deskolotkę?)… no wiecie — Hoverboard z „Powrotu do przyszłości”?

Był początek marca 2014, gdy na YouTube pojawiło się krótkie wideo zatytułowane po prostu „BELIEF”. Blisko 5-minutowy klip zaczynał się od występu Christophera Lloyda, aktora z „Powrotu do przyszłości”, który wspominał, jak przed laty wcielał się w postać doktora Emmetta Browna, a w drugiej części filmowej trylogii (w której bohaterowie przenieśli się do przyszłości) — publiczność zobaczyła unoszące się nad ziemią desek, zamienników „przestarzałych” deskorolek. Teraz jednak cały świat miał ujrzeć prawdziwy i co nawet ważniejsze działający Hoverboard, do którego przetestowania zaproszono m.in. Moby’ego (lol) i Tony’ego Hawka. 

BELIEF!!! Tiaa…

Filmik z miejsca stał się viralem (obviously), a jak podaje serwis informacyjny The San Diego Union-Tribune: konta społecznościowe HUVrTech, firmy „odpowiedzialnej” za prototyp deskorolki w przeciągu zaledwie kilku dni od opublikowania filmiku w sieci zdobyły łącznie ponad sto tysięcy followersów. Dobra, przyznam się wam, że w pierwszej chwili też byłem tym lekko-ździebko podjarany — z pewnością moje uczucia potęgowało też to wewnętrzne ciepło, którym darzę wspomnianą trylogię Roberta Zemeckisa, reżysera „Powrotów…”.

Jednak wszystko, co ładne i naiwne szybko się kończy i tak samo było też w tym przypadku. Do sieci niebawem trafił kolejny klip, w którym pokazano, w jaki sposób udało się wszystkich nabrać, a Tony Hawk przeprosił swoich widzów, którzy uwierzyli, że Hoverboard z „Powrotu do przyszłości” istnieje naprawdę (a później jeszcze tego samego roku testował inną, już taką legitną deskolotkę — Hendo Hover. Ah, Tony). Natomiast pomysłodawcami tego globalnego pranku okazał się Funny or Die. Zgrywusy. 

Tyle że technicznie rzecz biorąc deska, którą Marty McFly, główny bohater „Powrotów…” znajduje w przyszłości, jest już sprzętem… z przeszłości. A dokładnie z 21 października 2015 roku, gdy z perspektywy lat 80. (gdy powstawały te filmy) nasz świat zapowiadał się… nieco inaczej. 

I w tym miejscu warto zaznaczyć, że oczywiście trzeba brać poprawkę na walor estetyczny i prawidła science-fiction, według których dodawano do filmów o przyszłości nowych, nieraz zadziwiających efektów technologicznego postępu. To jednak wciąż znamienne, że przy okazji świętowania dnia, kiedy Marty McFly przeniósł się do przyszłości (czyli naszej teraźniejszości) — chociaż doczekaliśmy się ukazanej tam telekonferencji, to wciąż nie było latających desek, a prezydentem Stanów Zjednoczonych był Donald Trump,  wzorowany przez twórców na… Biffie, głównym antagoniście całej serii. 

Różnice pomiędzy „oczekiwania kontra rzeczywistość” oczywiście tyczą się też wielu innych kinowych produkcji, które w chwili swoich premier opowiadały o światach, które dopiero miały nadejść i w końcu stawały się popkulturową alternatywną wersją naszej zwykłej szarej codzienności. 

Ciekawie wygląda więc chronologiczne zestawienie filmowych wydarzeń, na które natknąłem się ostatnio przypadkiem, a które powstało kilka dobrych lat temu, więc musicie wybaczyć braki niektórych znanych pozycji. Autorem grafiki jest amerykański artysta Dan Meth, a jego praca ukazuje nam równoległy świat katastrof, futurystycznych maszyn, podróży w kosmos itd. I wszystko to na naszych ekranach. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Fictional futures.

Post udostępniony przez Dan Méth 🔹 (@danmeth)

I tak niedawno przeżyliśmy „Łowcę androidów” — o czym zresztą było dość głośno na portalach społecznościowych i informacyjnych. W listopadzie 2019 roku po zatłoczonych, skąpanych w strugach deszczu ulicach wielkich miast-molochów ścigać się mieli ludzie i androidy — walcząc o swoje człowieczeństwo. A wszystkiemu z wysokości przyglądaliby się pasażerowie latających pojazdów, które zastąpiły samochody. 

Cóż, nie przypominam sobie, żebym w listopadzie zeszłego roku widział na niebie jakieś pojazdy przypominające te z filmu, ale — pozostając w temacie komunikacji — pamiętam, że nowym ministrem cyfryzacji został wtedy Adam Andruszkiewicz; narodowiec, wszechpolak, o którym media pisały, że przez „3 lata wziął z Sejmu na paliwo prawie 90 tys. zł. A samochodu nie posiada”. Nie śledziłem już później, czy sobie ten samochód w końcu sprawił. 

Jeżeli natomiast interesuje was część wspólna pomiędzy filmem Ridleya Scotta a zastaną za oknem rzeczywistością, to polecam krótkie wideo na kanale TCM, gdzie przy okazji emisji tego filmu w telewizji, rozmawiałem o tej produkcji i jej przełożeniu na nasz stan ducha z Łukaszem Stelmachem. 

Co jeszcze za nami? Oczywiście kultowy „Robocop”, o którym pisałem już wiele razy, że to film kładący duży nacisk na akcję (duh), ale przemycający też obraz Stanów Zjednoczonych (na przykładzie miasta Detroit) pochłoniętych przez hiperkonsumpcjonizm. Wizja Ameryki Paula Verhoevena ukazywała też problem znacznego rozwarstwienia klasowego, spychającego część społeczeństwa w biedę i windującego wszechpotężne korporacje ze szklanych wieżowców. Poruszał temat prywatyzacji i rolę jednostki w późnym kapitalizmie. No i w pewnym stopniu wszystko to rzeczywiście już mamy. Nie ma tylko odpowiednika Robocopa — człowieka-maszyny. 

Jak wspomniałem „Łowcę androidów” mamy już za sobą, a więc następną produkcją na liście Dana Metha (według kinowego zegara dziejącą się już za 2 lata) jest… „Zielona pożywka”. Część z was pewnie nie kojarzy tej produkcji z 1973 roku, ale jest to kolejna dystopijna wizja przyszłości. 

Przedstawiony tu świat jest przeludniony, ludzie dosłownie zalegają na ulicach i schodach budynków — dla wielu brakuje jedzenia i podstawowych środków do życia (oczywiście i w tym świecie jest też klasa wyższa, żyjąca w luksusie i dostatku). Ludzkość karmiona jest „Zieloną pożywką” — syntetycznym zamiennikiem prawdziwego jedzenia, dystrybuowanym przez władze. 

Pewnego razu nowojorski policjant — Thorn (grany przez Charltona Hestona) — przypadkowo wpada na trop prowadzący go do odkrycia strasznej tajemnicy, z czego naprawdę powstaje „Zielona pożywka”… Cóż, można mieć tylko nadzieję, że w tym przypadku nic z ukazanych w filmie rzeczy nie znajdzie swojego przełożenia w prawdziwym świecie. 

A później? W 2027 roku sprawdzimy, czy na świecie przestaną rodzić się dzieci (wtedy dzieje się akcja filmu „Ludzkie dzieci”), a już za roczek — w 2028 (z filmu „12 małp”) — czy cała ludzkość schowa się pod ziemią w obawie przed… śmiertelnym wirusem. Mam nadzieję, że jednak nie. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. 

I jedyne co w tym wszystkim zaskakuje, to ilość prawdziwych zdarzeń, jakie miały miejsce, które  pokryły się z serią „The Simpsons” — ale to już temat na oddzielny artykuł.