Nocne Marki 2017
2018-01-11
NOCNE MARKI: NOMINACJE
Głosowanie czas zacząć. Przez cały rok bacznie obserwowaliśmy wszystko, co dzieje się w mieście i poza nim. Jak co roku zażarcie i długo debatowaliśmy, komu należy się wyróżnienie. W kategoriach Mistrz Roku, Aktivista Roku, Rookie Roku oraz Moda i Dizajn zdecydowaliśmy sami. Laureatów Nocnej Marki w tych kategoriach poznacie podczas rozdania nagród. Natomiast co do Artysty, Miejsca i Wydarzenia – jak co roku – głos oddajemy wam. Pomożemy jednak podjąć decyzję – podsumowujemy ich dokonania i tłumaczymy, dlaczego to właśnie im należy się wyróżnienie. Wybierzcie swojego faworyta!
Głosowanie trwa do 28 stycznia na nm.aktivist.pl
ARTYSTA ROKU
Kaz Bałagane
W medialnej recepcji polskiego rapu wciąż pokutuje stereotyp, że jedynymi literacko wartościowymi krajowymi MC’s są artyści pokroju Łony czy Bisza, którzy wykraczają poza hiphopową hermetyczność i posługują się poprawną polszczyzną. Podobnie jednak jak we współczesnej prozie – od Geneta przez bitników aż po Bukowskiego – prawdziwych talentów do składania słów, tworzenia neologizmów i wyglądania perspektyw nowego języka zdolnego opisać współczesną rzeczywistość należy dziś szukać na zimnych ulicach i w podejrzanych spelunach. To właśnie tam przesiadują autentyczni osiedlowi kronikarze, którzy nie tylko dają wgląd w obcy większości słuchaczy, bezwzględny świat narkotykowych transakcji i seksualnych ekscesów, ale również pozwalają odświeżyć swój ogląd slangu i przeżyć intensywną jazdę po ekstremach. A jednym z najciekawszych, najbardziej kreatywnych i płodnych twórców z tego rozdania jest dziś Kaz Bałagane. Po tym jak w zeszłym roku wszedł z buta na scenę, wydając album „Źródło” i dwa mixtape’y, w ciągu mijających 12 miesięcy ugruntował swoją pozycję na scenie longplayem „Narkopop” i garścią luźnych numerów spontanicznie wrzucanych do sieci. Równie wulgarne jak chwytliwe, podwórkowe hymny Be do Gie z knajacką gracją balansują na obrzeżach tego, co jest aktualnie muzycznie świeże, a jednocześnie dalekie od kopii, lokalne i prawdziwe; tego, co jest ironiczne czy wręcz zabawne, a boleśnie dosłowne i stanowcze; tego, czym był rap u swoich początków w Nowym Jorku, czym stał się po przeprowadzce do Polski w połowie lat 90., i tego, czym jest dzisiaj, w dobie chińskich odpadów po dopalaczach i aplikacji służących do… ruchania.
Kiedy polski pop przeżywa dziesiąty atak klonów, ktoś w końcu próbuje zaszczepić rodzimym słuchaczom miłość do dźwięków, które za oceanem zachwycają tłumy od pokoleń. W krainie szarugi i zimy chyba niczego nie brakuje nam tak bardzo jak słońca i ciepła. Tymczasem niXes importuje je prosto z Kalifornii i Australii, potem miksuje to zgrabnie w cudnie rozciągnięte utwory i jako chyba pierwszy polski zespół od dawna oferuje coś więcej niż przebój w schemacie „zwrotka – refren”. Rzadko nominujemy artystów tuż po debiucie, ale takiego debiutu po prostu nie da się pominąć. Hajp na niXes z każdym dniem zatacza coraz większe kręgi i nawet powoli wyrywa się pierwotnemu muzycznemu konceptowi, a to chyba najlepiej potwierdza, że coś jest na rzeczy. Rok 2018 będzie należeć do tego składu, a cała przygoda zacznie się od nominacji do Nocnych Marków.
Siksa
Chłopaki w kapturach latają po ulicach, prostując prawe ramię, szamani masowej wyobraźni usiłują wskrzesić dawno zdechłą bestię, a będący do tej pory zawsze na froncie muzycy chowają się w ciepłym kącie jak mięciutkie kociaki? Chyba pora na coś nowego. Na coś, co rozbije beton naszych moderowanych przez internet fantazji i urojeń. Swoim krzykiem dotrze na najdalszy kraniec Polski i da do myślenia nawet znudzonej życiem babie, która codziennie bezmyślnie wertuje gazety. Pora na coś świeżego, głośnego i odważniejszego niż obrońcy naszej ojczyzny. Siksa z gracją brazylijskiego piłkarza okiwała wszystkich i jako pierwsza artystka od dawna, bez owijania w bawełnę, powiedziała większej publice coś więcej niż „jesteście zajebiści, kocham was”. W swoich krótkich, punkowych piosenkach zafundowała nam undergroundową psychoterapię bez płacenia 250 zł za sesję. Miejsca starczy dla wszystkich. Warunek jest tylko jeden – horyzonty szersze niż nogawki dżinsów noszonych do mokasynów.
MIEJSCE ROKU
Projekt LAB
Przestrzeń klubów muzycznych wpadła w ostatnich latach w kleszcze rynkowych zależności i niewyszukanej, weekendowej odpinki od pracy czy szkoły. I choć wciąż zdarzają się ludzie, którzy starają się przywrócić im społeczno-kulturowy potencjał, to częściej niż na płaszczyźnie line-upu bazują oni na kontekście pozamuzycznym. Projekt LAB jest w tym względzie inny. Istniejący już pięć lat poznański klub pracuje nad świadomością swoich słuchaczy z uchem przy głośniku. Obojętnie, czy zaprasza w swoje progi intrygujących i świeżych rodzimych hiphopowców pokroju PRO8L3M-u i Mordor Muzik, czy zaprawionych w bojach technicznych DJ-ów, takich jak Perc i Helena Hauff, czy przesuwających granice elektronicznego spectrum artystów, pośród których wymienić można chociażby Vatican Shadowa czy Dedekind Cut, wciąż poszerza horyzonty swoich bywalców – a wiadomo przecież, że im mniej ktoś jest zamknięty w swoich gustach, tym bardziej jest otwarty w życiu. I trudno się dziwić takiemu stanowi rzeczy, skoro głównego bookera i promotora tej przestrzeni można spotkać wszędzie, gdzie i nam zdarza się bywać – od wielkich, zagranicznych festiwali po małe, lokalne podziemne kluby. Bo jak sam kiedyś nam powiedział podczas pewnego niszowego koncertu w Warszawie, zwyczajnie czuje się w obowiązku, żeby jeździć i sprawdzać, co się dzieje gdzie indziej. A takie podejście cenimy sobie najbardziej.
Pogłos
Jest taki samotny dom znajdujący się pomiędzy Powązkami a świątynią konsumpcjonizmu - Arkadią. W jego murach mieści się Pogłos, czyli spółdzielnia socjalna otwarta przez szóstkę zajawkowiczków, którzy wtłoczyli wszystkie swoje pasje w cztery kondygnacje ulokowane w industrialnej okolicy. W tygodniu klub jest w stanie zaspokoić żądze m.in. fanów punka i hardcore’u (z wszelkimi prefiksami), młodych poetów i slamowej publiczności, maniaków śledzących stołeczny jazzowy i elektroniczny underground oraz czarnych legionów Brutażu. W podziemiach nowe kawałki ćwiczą najfajniejsze warszawskie gitarowe składy, a na górze zjecie najlepsze wegańskie pierogi w mieście. Po roku od otwarcia Pogłos buduje sobie równie mocną, jeśli nie silniejszą, reputację co CDQ , które przez lata gościło w tym samym miejscu. Wszystko dzięki otwartemu podejściu łączącemu różne środowiska oraz równościowym postulatom wypisanym na ścianie lokalu. To wszystko sprawiło, że Warszawa zyskała centrum niezależnej kultury z prawdziwego zdarzenia oraz model wart naśladowania.
Ma ciekawą estetykę i elastyczność, która sprzyja najróżniejszym wydarzeniom kulturalnym i muzycznym. To tutaj odbywają się koncerty, interesujące dyskusje, imprezy klubowe i noce live-actów. Bliskość fenomenalnego podwórka pełnego neonów to dodatkowa wartość - w Surowcu można było się bawić po kapitalnym festiwalu Nacisk, a w sezonie wiosenno-letnim można wziąć udział w Silent Disco pod chmurką. Tym, co mocno odróżnia klub od innych, jest stawianie na rodzime, najczęściej lokalne bookingi. Nie grają tu berlińscy kelnerzy, za to można usłyszeć różnorodnych wrocławskich DJ-ów – to jedno z nielicznych miejsc, gdzie oprócz techno wybrzmiewają również disco, house czy muzyka inspirowana Afryką. Surowiec to sympatyczna przestrzeń, którą zarządza ekipa z głową na karku i o otwartych uszach.
Szpitalna 1
W samym centrum krakowskiego Starego Miasta, wśród turystycznych restauracji i wątpliwej jakości miejsc, bije również serce undergroundu. Ludzie przychodzą na Szpitalną nie tylko dla znakomitych i ambitnych bookingów, ale głównie dla niesamowicie przyjaznej, wręcz rodzinnej atmosfery. Tutaj każdy może poczuć się jak na domówce, z tą różnicą, że na Szpitalnej za deckami stoją profesjonaliści. Niewielkich rozmiarów klub obchodził niedawno swoje drugie urodziny, na których zagrała czołówka house’owej sceny – Kyle Hall i DJ Assault. W tym roku odbyło się tam też kilka imprez krakowskiego Unsoundu, a swoje regularne cykle mają tu kolektywy Radar, Szum czy Playmate. Reszta kraju może tylko pozazdrościć.
WYDARZENIE ROKU
Był malarzem, rzeźbiarzem, twórcą dziwnej cybersztuki, teraz jest reżyserem i autorem książki. Przechodząc jednak od dziedziny do dziedziny, nie zapomina o tym, co robił wcześniej. Może właśnie dlatego jego najnowszy film „Photon” to koktajl wybuchowy. Są w nim książkowa opowieść, wykład współczesnej fizyki, kilkadziesiąt minut abstrakcyjnego wideo-artu, które w całości składają się na film na tyle dobry, że nagrodzono go na wrocławskim festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty i na tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni. Leto nie udziela się medialnie i nie jest salonowym bywalcem, ale potrafi nawiązać z widzem dialog tak intensywny, że jego dzieła sztuki z powodzeniem odnajdują się w galeriach, kinach, a przede wszystkim w dyskusji na temat współczesnej kultury.
Wystawa „Syrena herbem twym zwodnicza”
Zdecydowanie najważniejsze tegoroczne wydarzenie artystyczne nad Wisłą. Dosłownie, bo wystawa zaakcentowała przeniesienie siedziby warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej do tymczasowego nadwiślanego pawilonu, i w przenośni, bo jej sukces frekwencyjny liczony był nie w osobach, ale w godzinach, które trzeba było spędzić w kolejce do wejścia. „Syrena...” zaprezentowała nowe spojrzenie na patriotyzm i lokalność, a także przedstawiła symbol Warszawy, który łączy – bo z syrenką utożsamiają się i hipsterzy, i kibice stołecznych klubów sportowych. Wystawa pokazała, że nawet w ciemnych czasach powojennej zawieruchy byliśmy blisko sztuki – np. w 1948 r., kiedy odwiedził nas Pablo Picasso i przy ul. Deotymy 48 narysował swoją syrenkę. Znaleźliśmy też na niej historie zapomniane, jak choćby tę o czarnoskórym muzyku Auguście Agboli O’Brownie, który pod pseudonimem „Ali” walczył w Powstaniu Warszawskim. Frekwencja „Syren” pokazała, że ze sztuką trzeba się liczyć, a jej przesłanie niesie jeden wniosek – można robić mądre wystawy dla wszystkich.