Kiedy Cartoon Network był Netflixem naszego dzieciństwa

2020-04-03

Autor tekstu: Paweł Mączewski. Źródło ilustracji: Anastacia Haddon/Flickr

Laboratorium Dextera? Atomówki? Johnny Bravo? Którą kreskówkę lubiliście najbardziej?

„Dee Dee, wynoś się z mojego laboratorium!” — krzyczał Dexter, mały rudy geniusz do swojej starszej, niesfornej siostry i przez pewien czas ten krzyk towarzyszył praktycznie każdemu mojemu śniadaniu — przynajmniej od wiekopomnego momentu, gdy w domu pojawił się produkt spod znaku „luksusowy”: czyli kablówka. Później w porannym repertuarze pojawili się też inni bohaterowie. Pamiętacie „Krowę i Kurczaka”, ich rodziców, których ciała kończyły się na obwodzie ciała poniżej pępków i tego wyszczekanego, czerwonego diabła, który z jakiegoś powodu nigdy nie nosił spodni? No i był jeszcze narcystyczny i mało rozgarnięty Johnny Bravo! Mięśniak i bajerant będący czymś w rodzaju Elvisa Presleya nieudanych podrywów. Jego życiowych mądrości uzbierało się tak dużo, że na stronie Wikicytaty znajduje się zbiór sentencji Jonny’ego. A wszystkie uporządkowane w ten sposób, że tworzą CAŁY ALFABET (i tak trzy pierwsze przykłady z brzegu): A — „Aktorstwo to jest to, co w strażactwie lubię najbardziej!”; B — „Bezduszni! Nie krzywdźcie tego szlachetnego suma. Albowiem w jego piersi bije serce kochanka. A jeśli my zajrzymy do naszych, czyż nie znajdziemy tam serca suma?”; C — „Carl nie miał farta, będzie mi go brakować. No dość tej żałoby. Ciekawe, czy dostanę tu gdzieś hot-doga?”.

A moc tych atrakcji oferował oczywiście kanał Cartoon Network, będący (zaryzykuję to stwierdzenie) Netflixem naszego dzieciństwa. Pisząc naszego, mam na myśli dzieciaki z epoki pre-internetowej, dla których wspomniany CN był też swego rodzaju telewizyjnym substytutem neta. Znacznie poszerzającym horyzonty w czasach wieczorynek. Podobnie jak internet Cartoon Network był wtedy nieprzerwanym strumieniem contentu, który można było wciągać non-stop lub wracać do niego w ciągu dnia, wiedząc, że zawsze się trafi w środek jakiejś animowanej historii. 

No dobrze — PRAWIE nieprzerwanym strumieniem contentu, bo w godzinach 6-21 w Polsce Cartoon Network zwijał swoje zabawki na rzecz filmowego TCM — który zastąpił TNT, gdzie na otarcie moich dziecięcych łez w piątkowe wieczory puszczano gale wrestlingu (jako ciekawostkę dodam, że ograniczenia czasowe w emisjach kreskówek występowały też Rumunii i na Węgrzech). Cartoon Network po polsku zaczął swoją działalność 1 września 1998 roku. Ale ja miałem tę przyjemność załapać się jeszcze na chwilę tego „oryginalnego”, który — z czego zdałem sobie sprawę jakiś czas później — od małego pomagał mi przyswajać język angielski. 

Kanał Cartoon Network wystartował 1 października 1992 roku. Powołany do życia przez Turner Broadcasting System miał być dziecięcym odpowiednikiem CNN — gdzie zamiast nadawanych przez całą dobę wiadomości, lecieć miały kreskówki dla najmłodszych. Początkowo można tam było zobaczyć klasyczne animacje od Hanna-Barbera oraz MGM i jestem bardziej niż pewien, że to właśnie dzięki Cartoon Network niektóre ze starszych tytułów dostały swoje drugie życie. Scooby-Doo, Tom & Jerry, Jonny Quest, czy *Flinstonowie i rodzina Jetsonów to tylko niektóre z przykładów.

*Przy okazji polecam wnikliwą analizę różnic radości z życia pomiędzy Flinstonami i Jetsonami, podyktowanych statusem społecznym i klasowym, o jaką pokusił się niedawno fanpej Kusi na Kulturę. 
 

Tyle że CN miało też ambicje i pomysł na coś nowego. Był 1994 rok, jednym z pierwszych autorskich programów stał się kultowy (nie bójmy się użyć tego słowa) „Space Ghost Coast to Coast”. Program telewizyjny wykorzystujący superbohatera ze stajni Hanna-Barbera, który był czymś w rodzaju fuzji Batmana z Supermanem… tyle że w kosmosie. Cartoon Network wykorzystał zarchiwizowane ujęcia oryginalnej kreskówki z lat 60. i stworzył parodię Late Night Talk Show, gdzie prowadzącym był wspomniany heros, a jego gośćmi prawdziwi ludzie, znane twarze (wśród nich znaleźli się m.in. Björk, Matt Groening, Conan O’Brien, czy Hulk Hogan). Produkcja była oczywiście dedykowana dojrzalszym odbiorcom. 

[Z kronikarskiego obowiązku wspomnę tylko, że pierwszą oryginalną produkcją CN był program zatytułowany „The Moxy Show”, ale na oczy go nie widziałem, więc nie będę się nad nim dłużej rozwodzić].

Rok później powstał kolejny — przełomowy — segment „What a Cartoon!”, będący poligonem doświadczalnym do testowania młodych, jeszcze nieznanych twórców prezentujących tam swoje dzieła. To była istna jazda bez trzymanki. I to tam swoich sił próbował też — z powodzeniem — Genndy Tartakovsky ze wspomnianym na wstępie „Laboratorium Dextera”. Tam też swoich sił próbowały animacje „Jonny Bravo”, czy „The Powerpuff Girls” (Atomówki) — także z powodzeniem.

O tym, że CN myślało perspektywicznie o starszych (i dorosłych) odbiorcach świadczy też powołanie do życia w 2001 roku [Adult Swim], które dostarcza nam teraz chociażby super-popularny „Rick and Morty”. Archiwalny klip promujący ten kanał do dziś cieszą oko.

To zrozumiałe, że Cartoon Network przez lata ulegał zmianom starając się korelować z nowymi trendami i zmieniającą się widownią. Celem tego tekstu nie jest wytknięcie, że „kiedyś to było, a teraz to nie ma”. Nic z tych rzeczy. Celem jest zwrócenie uwagi, jak ten „kanał z bajkami” był kuźnią młodych talentów, których prace wciąż cieszą i kształcą nowe pokolenia. Swój talent szlifował tam Seth MacFarlane — twórca „Family Guy”. Wspomniany wcześniej Genndy Tartakovsky oprócz „Laboratorium Dextera” miał szansę pokazać nam później też świat Samuraja Jacka, a niedawno zachwycił z niebiorącą jeńców animacją „Primal”.

To oczywiście tylko mały wycinek tytułów, jakie pojawiły się na Cartoon Network. W 2017 roku kanałowi stuknęło 25 lat. Nie sposób więc wymienić wszystkich cudownych historii, które budowały nasze wyobraźnie.

Jeszcze jedno. Ważne. Ten tekst nie jest sponsorowany przez Cartoon Network. Po prostu załapałem się ostatnio na zastrzyk z roztworem nostalgii, gdy korzystając z wolnej chwili od domowych obowiązków i pracy zdalnej (o której bardziej szczegółowo pisałem w moim przedostatnim tekście „Jak przetrwać home office, kiedy wszyscy myślą, że masz czas wolny, skoro siedzisz w domu”), zapragnąłem odświeżyć sobie którąś z tych wszystkich kreskówek sprzed lat. Tak po prostu. Bo niby baje dla dzieci. A takie ponadczasowe. 

 

A jeśli jeszcze wam mało to polecamy powrót do spotkania z Marcinem "Blastim" Błaszczakiem, który o Cartoon Network w Polsce wie prawie wszystko: